„Kapitalizm to system gospodarczy, w którym właściciel kapitału - inwestor lub założyciel firmy - może legalnie przywłaszczać sobie zysk finansowy, który wypracowały inne osoby…”
MARCIN GERWIN, 07.07.2016
W brytyjskiej firmie John Lewis nie mówi się „pracownicy”, tylko „partnerzy”.
– Nie rozumiem problemu – napisała na Facebooku jedna z osób, które komentowały spór o warunki zatrudnienia pracowników w wegańskim barze Krowarzywa w Warszawie. – Masz swój biznes, wymieniasz menadżera, a pracownicy walą focha. To ty jesteś szefem i (..) nie jesteś zobowiązany do brania pod uwagę ich zdania. Blokują ci lokal, wzywasz policję, a osoby uniemożliwiające działanie restauracji wywalasz na bruk, dyscyplinarnie i zgodnie z polskim prawem. Zatrudniasz nowe. Koniec pieśni.
– Dokładnie, zgadzam się z Tobą – pisze w odpowiedzi inna osoba. – To w ogóle zakrawa na jakiś absurd! Wezwałabym policję i pogoniła towarzystwo z odpowiednią rekomendacją, jako pracodawca. Niektórym w głowach się poprzewracało. Chcą rządzić, proszę bardzo, niech wyłożą własne pieniądze, czas, wiedzę i otworzą własny biznes… Ciekawe, ile by płacili i jak działali… Słów brak.
– Na miejscu właściciela, jeśli sytuacja się nie unormuje, założyłbym również sprawę o zniesławienie. I tyle – dodaje pierwszy komentujący. – Nie ma to nic wspólnego z kapitalizmem, a jedynie z normalnym prowadzeniem biznesu.
Zatrzymajmy się w tym miejscu. Czy rzeczywiście nie ma to nic wspólnego z kapitalizmem? I co właściwie oznacza „normalne” prowadzenie biznesu?
Kapitalizm to system gospodarczy, w którym właściciel kapitału – inwestor lub założyciel firmy – może legalnie przywłaszczać sobie zysk finansowy, który wypracowały inne osoby. By czerpać korzyści z firmy, właściciel kapitału może w niej pracować, lecz wcale nie musi. Do zarządzania firmą może zatrudnić menadżera lub cały ich zespół i powierzyć im kierowanie działalnością firmy. Jego prawo do zysków wynika z tego, że wyłożył środki na rozpoczęcie działalności i pozostaje jej właścicielem. Pomysł na działalność mógł pochodzić od niego, aczkolwiek równie dobrze mógł zainwestować w pomysł biznesowy innej osoby lub przejąć jeszcze inny w całości.
Z kapitalizmem związane są relacje międzyludzkie, które polegają na tym, że właściciel kapitału może wynajmować ludzi w zamian za wynagrodzenie, aby powiększać swój majątek. Może on zaoferować swoim pracownikom wysokie wynagrodzenie i dobre warunki pracy, jednak jeśli nie chce, to nie musi i może ograniczyć się do minimum, które mieści się w granicach prawa.
Przede wszystkim jednak właściciel kapitału nie ma obowiązku dzielenia się zyskiem – może go w całości zatrzymać dla siebie.
Kapitalizm pozwala na tworzenie firm z hierarchiczną strukturą. Na szczycie znajduje się szef, poniżej są jego zastępcy i kierownicy działów, a na dole podstawowy personel. Szef ma prawo wydawać polecenia, które inni ludzie mają realizować, oraz może decydować, kto zostanie zatrudniony w firmie, a kto nie. Hierarchiczne relacje w grupie mogą dotyczyć oczywiście nie tylko firm prywatnych, lecz także tych państwowych: urzędów, szkół, wojska, a nawet organizacji pozarządowych. Taka struktura pozwala jednej osobie lub wąskiej grupie na utrzymanie maksymalnie dużej władzy, a także na ustawienie funkcjonowanie firmy w taki sposób, że maksymalizacja zysku – bez względu na koszty społeczne czy środowiskowe – będzie jej głównym celem.
Nie wszystkie firmy są w kapitalizmie zarządzane w taki sposób – można też włączyć w podejmowanie decyzji pracowników.
Czy może to wyglądać inaczej?
Jakiś czas temu grupa Kanadyjczyków przyjechała do Hiszpanii, aby zobaczyć, jak funkcjonuje spółdzielnia Mondragón, założona w 1956 r. w Kraju Basków [1]. Jej właścicielami są pracownicy. W jej skład wchodzi obecnie ponad 250 mniejszych firm-spółdzielni, których działalność obejmuje produkcję przemysłową, bankowość, sieć sklepów detalicznych, prowadzenie uniwersytetu oraz ośrodków badań nad nowymi technologiami. Zatrudnienie znajdują tam ponad 74 tysiące osób. Po wysłuchaniu prezentacji na temat sposobu działania spółdzielni i rozmowach z jej członkami, nie wszyscy Kanadyjczycy byli przekonani, że to, co słyszą, jest prawdą. Gdy wieczorem szli na kolację przez rynek w mieście, jeden z nich postanowił zatrzymać młodego mężczyznę, który akurat tamtędy przechodził i zapytał go, gdzie pracuje. Okazało się, że w spółdzielni. Mieli więc okazję dowiedzieć się od przypadkowo spotkanej osoby, czy rzeczywiście działa to tak, jak wcześniej usłyszeli.
– Więc wszyscy sami wybieracie członków zarządu? – zapytał jeden z Kanadyjczyków nieśmiało.
– Tak – odparł mężczyzna.
– Jedna osoba ma jeden głos podczas walnego zgromadzenia?
– Tak.
– I dzielicie pomiędzy siebie zyski na koniec roku?
– Tak.
– Czyż nie jest to niesamowite? – nie wytrzymał inny Kanadyjczyk.
– Nie… nie – zmieszany mężczyzna wzruszył ramionami. – Tutaj wszystkie firmy tak robią.
Firmy, których właścicielami są sami pracownicy, działają na świecie od bardzo dawna i w różnych branżach. Z powodzeniem. Są wśród nich zarówno firmy małe, jak i bardzo duże, takie jak sieci sklepów detalicznych John Lewis i Waitrose w Wielkiej Brytanii, producent płytek ceramicznych Cooperativa Ceramica d’Imola we Włoszech, biuro projektowe Arup, które ma filie w ponad 30 państwach świata, a także sieć supermarketów Publix w Stanach Zjednoczonych, której zysk netto wyniósł w 2015 r. blisko 2 miliardy dolarów.
W Polsce również działają spółdzielnie. Przykładami wśród małych firm są pracownia rękodzieła Bielskie Cuda, Spółdzielnia Socjalna Margines, która prowadzi Lokal Vegan Bistro, wielobranżowa spółdzielnia socjalna ARTE, zajmująca się między innymi remontami, malowaniem ceramiki i projektowaniem ogrodów, PANATO, w skład której wchodzą pracownie szycia, sitodruku i grafiki, czy otwarty niedawno w Warszawie wegański bar Cafe Kryzys. Spółdzielnią pracy jest także producent wody mineralnej Muszynianka.
Zysk finansowy, który jest wypracowany w tych firmach, nie wędruje do tajemniczych udziałowców z Panamy czy do inwestora, który pojawia się w firmie raz do roku. Zyskiem dzielą się pracownicy. Choć firmy te działają na wolnym rynku, nie jest to model kapitalistyczny, nie jest to również własność państwowa. Są to firmy prywatne, jednak działające na innych zasadach niż na przykład spółki giełdowe, które zmuszone są do stałego wzrostu.
Nie ma w nich szefa, który może samodzielnie decydować o losach firmy, bez konsultacji z kimkolwiek. W spółdzielniach menadżer może być wybierany i zatrudniany przez pracowników (właścicieli spółdzielni) i rozliczany co miesiąc lub co trzy miesiące ze swojej pracy. Rolą menadżera jest organizowanie pracy i podejmowanie bieżących decyzji w sprawach firmy, jednak z możliwością kontrolowania jego działalności przez pozostałych pracowników i pracownice.
W firmie John Lewis określani są oni jako „partnerzy”.
Czyż nie jest atrakcyjne móc przyjść do pracy w sklepie, restauracji czy w fabryce porcelany i zostać w niej partnerem, a nie podwładnym? Mieć wpływ na kierunek działalności firmy, na warunki pracy, mieć pełen dostęp do informacji na temat jej sytuacji finansowej oraz udziały w zyskach? Jakość pracy, relacje międzyludzkie i zadowolenie z pracy w takiej firmie mogą być o wiele lepsze niż w korporacji.
Jednak – co pokazują wyniki badań prowadzone w firmach, w których właścicielami są pracownicy – sama wspólna własność to za mało, aby wykorzystać potencjał firmy do odniesienia sukcesu. Kluczem jest połączenie wspólnej własności z partycypacją w zarządzaniu. Wówczas działa to najlepiej. Uzasadnienie tego jest bardzo proste – gdy ludzie czują się właścicielami firmy i mają wpływ na jej działalność, wówczas rośnie ich zaangażowanie, odpowiedzialność, a także kreatywność. Są sami z siebie zainteresowani tym, by firma działała lepiej, bo dobrze wykonana praca daje poczucie sensu i spełnienia, a także sprawstwa. Pracownicy spółdzielni podkreślają także, że ważne jest dla nich to, że czują się szanowani.
Nie każda spółdzielnia jest automatycznie dobrze zarządzana. Spółdzielnia to przede wszystkim forma własności, a zarządzanie nią to odrębna kwestia. Spółdzielnia może również mieć hierarchiczną strukturę, jednak znacznie lepiej pasuje do niej zarządzanie demokratyczne.
W tym celu przydatna będzie opracowana w Stanach Zjednoczonych metoda nazwana holakracją. Jedną z jej głównych cech jest to, że określa się zadania do wykonania i to do nich przypisuje role i odpowiedzialność, zamiast tworzyć stałe stanowiska pracy.
Decyzje mogą być podejmowane przez zespoły i osoby pełniące dane role, nie tylko przez zwierzchników. Ważne jest jasne określenie zasad współpracy, które są czytelne dla wszystkich.
Państwo dobra wspólnego
Państwo może wspierać tworzenie i funkcjonowanie demokratycznych spółdzielni na kilka sposobów. Na przykład poprzez niższe podatki, dostęp do zamówień publicznych czy korzystne kredyty. Może też zrobić znacznie więcej: promować firmy, które nie tylko dbają o pracowników, lecz także o środowisko, o dobre relacje ze swoimi dostawcami, o społeczne i ekologiczne standardy zakupów i produkcji. Państwo może wspierać gospodarkę opartą na współpracy zamiast konkurencji. Te właśnie cele leżą u podstaw Gospodarki Dobra Wspólnego, której koncepcję opracował Christian Felber z Austrii.
Kluczowym aspektem Gospodarki Dobra Wspólnego jest tworzenie bilansu firmy pod kątem tego, jak wyglądają w niej warunki pracy, troska o środowisko i przyrodę czy współpraca z innymi firmami. Pod uwagę bierze się 17 wskaźników etycznych, społecznych i ekologicznych. W bilansie podaje się między innymi, czy dostawcom płaci się sprawiedliwe ceny i czy nawiązuje się z nimi długoterminową współpracę, czy wybiera się produkty ekologiczne, czy pracownicy mogą wybrać menadżera i oceniać jego pracę lub czy rozpiętość wynagrodzeń w firmie – pomiędzy najniższą pensją a najwyższą. We wszystkich kategoriach przyznaje się punkty, w sumie do 1000 punktów, które potwierdza zewnętrzny audyt. Informacja o wynikach bilansu firmy jest dostępna publicznie, dzięki czemu można zobaczyć, na ile dana firma przyczynia się do dobra wspólnego.
Bilans Gospodarki Dobra Wspólnego zrobiło już ponad dwieście firm, przede wszystkim z Austrii, z Niemiec i ze Szwajcarii.
Wiele spółdzielni powstało z firm, które prowadzone były zgodnie z tradycyjnym modelem kapitalistycznym, lecz zmiany chcieli sami właściciele. Tak było w przypadku sklepów John Lewis. Ich właścicielowi, którym był wtedy John Spedan Lewis, nie podobało się to, jak ogromne zyski przynosiła firma jemu i jego rodzinie i jak niewiele trafiało do pracowników i pracownic.
Dla części osób przekształcenie ich firmy w spółdzielnię to może być jednak zdecydowanie zbyt dużo. Ale nawet utrzymując własność firmy można wiele zrobić. Co warto rozważyć? Wpływ pracowników na podejmowanie decyzji w sprawach firmy, przyznanie im udziału w zyskach, wpływ pracowników na wybór menadżera, dostęp do informacji o działalności firmy, w tym o jej sytuacji finansowej, oraz zadbanie o stosunkowo niewielką rozpiętość w wysokości wynagrodzeń, na przykład w stosunku 1:4.
Uderzające jest to, jak duże jest w Polsce poparcie dla brutalnego kapitalizmu, w którym właściciel może niemal wszystko. Tymczasem inne modele prowadzenia biznesu istnieją i sprawdzają się od dawna. Wyniki badań z USA pokazują, że firmy, których właścicielami są pracownicy, są bardziej wydajne niż te, które działają na kapitalistycznych zasadach, zapewniają lepszą jakość życia i lepsze relacje międzyludzkie. I tego właśnie moglibyśmy oczekiwać od programów partii politycznych w Polsce – wsparcia dla Gospodarki Dobra Wspólnego.
Przypisy:
(1) Historia pochodzi z książki Beyond the Corporation, której autorem jest David Erdal.
**Dziennik Opinii nr 189/2016 (1389)
Tekst ukazał się dnia 07.07.2016 na stronie KRYTYKI POLITYCZNEJ
Link do artykułu